Online
Rezerwacja
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Człowiek spełniony. Idealny przykład tego, że na realizację marzeń nigdy nie jest za późno. Razem ze swoją biznesową wspólniczką, Grażyną Dudek, ciężką pracą doprowadzili do tego, że ziemia pokryta przez kilkadziesiąt lat chaszczami rodzi dziś wspaniałe owoce, które oni przetwarzają na wina cieszące się uznaniem w całej Polsce.
Panie Zbigniewie, gdzie właściwie jesteśmy?
Jesteśmy w Chodorowej. W winnicy, która wzięła swoją nazwę od wioski, w której się znajduje. Nazwaliśmy tak winnicę, żeby Chodorową, tę najmniejszą miejscowość w gminie Grybów, wypromować. Żeby było o niej słychać nie tylko w gminie, ale i w Polsce, a nawet na świecie. I chyba się nam udało…
Co to miejsce dla Pana znaczy?
Teraz to całe moje życie.
A skąd pomysł na winnicę?
To długa historia. Z wykształcenia jestem inżynierem budownictwa, miałem firmę budowlaną. Prowadziłem ją ponad trzydzieści lat, razem z moją wspólniczką, Grażyną. Zatrudnialiśmy wiele osób, kilkanaście lat pracowaliśmy w Niemczech. W 2005 roku pojechaliśmy na kontrakt do Hiszpanii. I tam nastąpiło prawdziwe spotkanie z winem. Po powrocie do kraju stwierdziliśmy, że trzeba zwolnić tempo życia, zmienić profil pracy i zająć się czymś innym. Wpadliśmy na pomysł, żeby założyć winnicę. W zasadzie to wszystko dookoła, to efekt pobytu w Hiszpanii.
Co było dalej?
Przez dwa lata szukaliśmy odpowiedniej działki. W końcu kupiliśmy ponad dwanaście hektarów terenu, który do dzisiaj uważam za idealny. Jednak ziemia nie była uprawiana przez kilkadziesiąt lat, więc ponad rok zajęło nam samo oczyszczenie działki. W 2012 roku posadziliśmy pierwszych sześć tysięcy krzewów. Teraz mamy dziewięć tysięcy.
Łatwo jest powiedzieć – będę robić wino. Co okazało się najtrudniejsze?
Najtrudniejsza była decyzja, żeby się zdecydować na zmianę. Ale założyliśmy sobie, że to się musi udać. Zawsze mówię, że jeśli umiesz czytać, to wszystkiego możesz się nauczyć. Dlatego skończyłem podyplomowe studia enologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Pamięta pan pierwszy kieliszek własnego wina?
Ten pierwszy powstał jeszcze nie tu, ale w łazience mojego prywatnego domu, zanim nasza winorośl zaczęła owocować. Całe, nie małe, pomieszczenie było zastawione dymionami, takimi specjalnymi baniakami do wina. W zasadzie nie było możliwości, żeby ktoś poza mną tam wszedł, nie mówiąc o normalnym korzystaniu z łazienki. Ale przecież musiałem się gdzieś uczyć (śmiech). Pierwszy tutejszy zbiór mieliśmy w 2014 roku.
Jakie było pierwsze wino z Chodorowej?
Towarzyszyły mu wielkie emocje. Pamiętam te emocje, był październik czy listopad, skończyły się pierwsze fermentacje. Zlaliśmy wino i oczywiście zaczynaliśmy z Grażyną próbować. Praktycznie codziennie praca zaczynała się od próbowania. A potem notowanie – co zmienić. Małymi krokami dochodziliśmy do tego, co mamy obecnie.
Czym się charakteryzuje wino, które tutaj powstaje?
Jest absolutnie wyjątkowe. Powstaje z naszej pracy, z naszych pomysłów, z naszej wiedzy, którą zebraliśmy przez te lata. Wszystko, każdy szczep, każdy rocznik mamy opisany w specjalnych zeszytach – dziś jest ich już kilkadziesiąt. Od dwóch lat pracuje z nami Antoni, syn mojej wspólniczki, który skończył Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu. Antek pisał pracę inżynierską z naszej winnicy. Nie korzystamy z pomocy żadnego obcego enologa. Najważniejsza rzecz – jeśli chce się robić wino, to trzeba je pić. I za każdym razem jak coś nie smakuje, należy się zastanowić się, co zrobić lepiej lub inaczej w przyszłym roku.
Prowadzenie winnicy to ciężka fizyczna praca…
Ja nigdy nie pracowałem z roślinami. Pierwsza sadzonka winorośli, to pierwsza roślinka, jaką posadziłem w życiu! Praca w winnicy trwa okrągły rok. Przez pierwsze dwa lata nie mieliśmy jeszcze wiele sprzętu, podstawowym narzędziem była kopaczka. Jak skończyliśmy ręcznie okopywać ostatni krzak, to już trzeba było wracać na pierwszy (śmiech). Teraz jest oczywiście lżej. Natomiast po zbiorach, kiedy mamy już wytłoczony sok, zaczyna się praca przy samym winie. Potem w kwietniu mamy butelkowanie, a następnie sprzedaż. Do tego też trzeba się do tego przyłożyć, bo sprzedaż wina, to jest dopiero kropka nad i.
Kiedy przychodzi satysfakcja i uczucie spełnienia?
Po pierwsze, kiedy pijemy własne wino i nam smakuje. Ale najprzyjemniejsze są momenty, kiedy przyjeżdżają klienci z całej Polski i mówią – piliśmy wasze wino, lubimy je i chcemy je kupić. Fajną sprawą są również medale na konkursach winiarskich, choć akurat do tego nie przywiązujemy nadmiernej wagi. Ja mówię, że sukcesem jest widok pustej piwnicy, kiedy całe wino się sprzedało. To jest złoty medal, lepszego nie trzeba.
Ma pan swoje ulubione wino z Chodorowej?
Owszem, wszystkie dwanaście rodzajów, jakie robimy (śmiech). Nie produkujemy wina pod publiczkę – na przykład ktoś powiedział, że w Polsce pija się wina słodkie, to zróbmy słodkie, żeby się dobrze sprzedawało. Nic z tego. Czułbym się źle, gdybym robił wina, których sam nie chcę wypić.
Comments are closed.