Online
Rezerwacja
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Maurer – nazwisko jednoznacznie kojarzy się z wysokiej jakości sokami, z polskich sadów. Pan Krzysztof, kontynuator rodzinnej tradycji sadowniczej i obecny właściciel Tłoczni Maurer, był pionierem tego nurtu, który teraz w Polsce przeżywa renesans. Pytamy go o ideę firmy, rodzinę, miłość do tradycji. Odwiedzając w Zarzeczu Tłocznię Maurer, czuliśmy, że tam wszystko jest prosto z serca, góralskiego serca…
Z sadem związany jest pan dosłownie od urodzenia…
Urodziłem się w sadzie… (śmiech). No prawie, ale moją mamę na porodówkę zabrano właśnie prosto z sadu. Odkąd pamiętam, moja rodzina zajmowała się sadownictwem, rozpoczęli to jeszcze moi pradziadkowie. Przy okazji produkowano soki, destylaty i powidła, choć wtedy jeszcze tylko na użytek własny. Pamiętam wina owocowe, które rozcieńczone wodą, zabierało się do pracy w polu. A jak przychodzili do nas goście, też chętnie się nimi raczyli. Jak to się mówi – dawały niezłego kopa!
Pamięta pan moment, kiedy poczuł się pan nie tylko spadkobiercą rodzinnej tradycji, ale twórcą czegoś nowego?
Gospodarstwo zacząłem prowadzić w 1996 roku. Byłem najstarszy w rodzinie, w pewnym sensie musiałem wziąć to na swoje barki. Przełomem był rok 2002. Mieliśmy wtedy olbrzymi problem ze zbytem owoców. Wpadłem więc na pomysł, że skoro umiemy robić soki i przetwory, trzeba zacząć wytwarzać je na większą skalę i wprowadzić do sprzedaży. Jeździłem wcześniej za granicę, do Austrii i Niemiec. Widziałem, jak tam działają takie gospodarstwa. Ale w Polsce zderzyłem się wówczas z brutalną rzeczywistością przeróżnych przepisów, do których trzeba było się dostosować. Nie powiem, że było łatwo.
Warto było tak się pomęczyć?
Prowadzę firmę już 15 lat. Jakbym żałował, to pewnie bym tego nie robił.
Pani Małgosia Gucwińska – bohaterka filmu Tasty Stories „Prosto z serca” zdradziła, że gdy w maju, podczas Święta Kwitnącej Jabłoni w Łącku, odbierał pan srebrny Krzyż Małopolski, żartował pan, że srebrzy się dokładnie jak pańskie włosy na głowie…
… co jest dowodem na codzienną ciężką robotę. Podziękowałem też moim przodkom, a teraz ja muszę pracować nad tym, żeby zaszczepić ducha pracy moim dzieciom.
Jak zachęcić młodych, żeby zostali i chcieli kontynuować rodzinne dzieło?
Postępuję tak samo jak moi rodzice. Kiedyś na wsi było normą, że dzieciaki codziennie przychodziły ze szkoły i szły pomagać w gospodarstwie. Dziś oczywiście czasy się zmieniły i nie jest to już konieczne. Jednak nic nie może lekko przyjść, bo jak za lekko przychodzi, to się kończy tym, że jedno pokolenie buduje, a drugie rujnuje. Dlatego w letnim sezonie moi nastoletni synowie pracują ramię w ramię z resztą pracowników. Mam nadzieję, że wyciągną z tego odpowiednie wnioski. Jeśli nie będą chcieli kontynuować prowadzenia firmy, to stwierdzę, że poniosłem porażkę.
Są jeszcze młodsze córki…
Ja stawiam na różnorodność produkcji i nowe pomysły ciągle latają gdzieś tam z tyłu głowy. Jak będzie trzeba, to każde z czwórki moich dzieci znajdzie w firmie odpowiednie dla siebie miejsce.
Jaki efekt pracy najbardziej pana cieszy?
Jest mi miło, gdy zachodzę do jakiegoś kolegi, a u niego stoi na stole – mój sok, czy syrop. Takie widoki kiedyś były niespotykane. Jestem dumny, że przetwarzam wspaniałe łąckie jabłka, gruszki, wiśnie czy porzeczki. Tylko, że w naszym kraju wciąż nie docenia się rodzimych owoców! Restauratorzy mówią często – wzięlibyśmy wasze soki, gdyby były z owoców cytrusowych… A przecież Polska jest trzecim największym producentem jabłek na świecie! Ile jabłek zjada rocznie statystyczny Polak? Dziewięćdziesiąt, a powinniśmy jeść przynajmniej jedno jabłko dziennie. U nas w górach, mówi się – zjedz jabłko z rana i wieczora, a unikniesz wizyty doktora. (śmiech)
Comments are closed.