Online
Rezerwacja
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Anielskie i diabelskie, orkiszowe i razowe, zdrowe i tylko te ekologiczne – takie odmiany zbóż funkcjonują w młynie Mieczysława Babalskiego. Jest w nim coś czarodziejskiego, co przekłada się na opowieści i produkty oraz sposób w jaki rozprawia się z uciążliwą biurokracją męczącą go na co dzień. Abrakadabra i powstają zakręcone, lekko opalone, ekologiczne makarony z „pozytywną energią”, stając się bohaterami tej historii, tak samo jak ich producent :). Smacznej lektury.
Cieszy pana coraz większy wybór na sklepowych półkach z produktami ekologicznymi?
Ja właściwie nie lubię chodzić po sklepach, ponieważ zauważam przede wszystkim te niezdrowe produkty… (śmiech). Ale w sumie to oczywiście dobrze, bo uważam, że ludzie, którzy prawidłowo się odżywiają są przyjaźniej nastawieni do innych ludzi.
Jak to się stało, że zajął się pan rolnictwem ekologicznym?
Urodziłem się tu, na wsi. Po studiach poszedłem pracować do PGR-u. To były lata 70-te. Szybko zauważyłem, ile niezdrowej chemii stosuje się w zarówno w uprawach, jak i w hodowli. Cały czas były też jakieś kłopoty – chorowały i zboża i zwierzęta. Cała uwaga skierowana była na problemy. Brakowało spokoju, jaki kiedyś, chociażby za czasów mojego ojca i dziadka, panował w rolnictwie. Rolnik przecież powinien się cieszyć, że mu pięknie rośnie plon na polu albo, że przybywa zwierząt w oborze. Stwierdziłem, że nie chcę powielać takiego modelu rolnictwa. Czas poszukać innej roboty. Wróciłem do rodzinnego gospodarstwa, które wtedy jeszcze prowadził mój tata, ale miał już dosyć i czekał na następcę. Zacząłem interesować się rolnictwem biodynamicznym. Poznałem pioniera tej metody, Juliana Osetka z Nakła nad Notecią oraz profesora Mieczysława Górnego ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. W 1983 roku byłem na pierwszym wykładzie i spotkaniu dotyczącym rolnictwa biodynamicznego. Poczułem, że to coś dla mnie i dwa lata później rozpocząłem wszystko od początku.
Jakiś przełomowy moment, który zapadł panu w pamięci?
W 1988 roku pojechałem do Szwajcarii na kurs dotyczący rolnictwa biodynamicznego. Trzy miesiące pracowałem w jednym z takich gospodarstw. I wtedy zauważyłem, że Szwajcarzy, oprócz upraw czy hodowli, w tych swoich małych gospodarstwach zajmują się jeszcze przetwórstwem. I to właśnie rolnik, u którego byłem, powiedział mi, że najszczęśliwsi są ludzie, którzy pracują po 12 godzin, bo wówczas nie ma czasu na wydawanie pieniędzy… (śmiech). Dodał jeszcze – ty w swoim małym gospodarstwie masz pracy na 2 godziny, znajdź sobie jeszcze jakieś zajęcie. Więc pomyślałem, żeby robić sery, które w Szwajcarii bardzo mi smakowały. Ale tu, na miejscu nie wychodziły... Zwierzyłem się temu mojemu znajomemu Szwajcarowi, a on na to – bo niestety, te sery najlepiej wychodzą na wysokości tak powyżej 1000 metrów… A ty na jakiej wysokości mieszkasz? Sto metrów? To nie myśl o serach. No to kombinuję – u nas jest dużo zbóż. A w sklepie w Szwajcarii makaron razowy kosztuje cztery franki, podczas gdy zwykły dwa. Okazało się, że różnica w cenie wynikała z tego, że ten razowy był ekologiczny. Odwiedziłem więc producenta tego makaronu. Pomocny człowiek, zaproponował, żebyśmy z żoną na miesiąc do niego przyjechali. A na koniec podarował nam nawet jedną z maszyn. W 1991 roku uruchomiłem tę maszynę i zrobiliśmy pierwszy makaron. Ale trzeba było jeszcze trafić z nim do ludzi. Dowiedziałem się, że znajomy jeździł do Warszawy, do klubu Ochota, gdzie się spotykali wegetarianie. Dołączyłem do niego. Po dwóch latach powstał tam pierwszy sklep ekologiczny.
Czuje się pan trendsetterem w kwestii żywności ekologicznej?
Zacytuję piękne zdanie Pierre’a Delbeta, naukowca i lekarza – „żadna dziedzina nauki, nawet medycyna, nie ma tak dużego wpływu na zdrowie człowieka, jak rolnictwo”. To znaczy, że od nas, rolników, będzie zależało, jakie będzie społeczeństwo. Wspomniałem, że dobrze odżywiający się ludzie, to szczęśliwi ludzie. Miło wiedzieć, że przyczyniam się do polepszenia jakości czyjegoś życia.
Uprawia pan stare, zapomniane gatunki zbóż…
Od początku prowadzenia gospodarstwa ekologicznego, cały czas myślałem, co by tu jeszcze nowego wprowadzać. W tym czasie, w latach 80-tych, w Szwajcarii wchodził na rynek orkisz. Więc przywiozłem go trochę od Szwajcarów, ale źle się u mnie czuł, bo za nisko… (śmiech). Dowiedziałem się, że jest bank genów w Radzikach pod Warszawą. Zadzwoniłem tam. A dr Wiesław Podyma, obecnie już mój dobry kolega, mówi do mnie – ale jaki orkisz? Mam 80 jego odmian. Przysłał mi trochę różnych na próbę, niektóre wychodziły, inne nie. Potem okazało się, że są też jeszcze starsze gatunki zbóż, takie jak płaskurka i samopsza. Jak zaczęliśmy je uprawiać, to po kilku latach pojawiły się również pierwsze produkty – makarony, mąki i kasze. Wśród znajomych testowaliśmy ich smak. Ale na koniec to właściwie klienci zweryfikowali nasz asortyment. Bo przecież to, co produkujemy ma właśnie im służyć jak najlepiej.
Comments are closed.