Online
Rezerwacja
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Tasty Stories by Hotele SPA Dr Irena Eris
Już jako czternastoletnia dziewczynka postanowiła, że spędzi dorosłe życie w beskidzkich Ropkach. Po dziesięciu latach zamieszkiwania w Krakowie, wróciła w rodzinne strony i dziś z powodzeniem prowadzi gospodarstwo i dom gościnny. Korzystając ze swoich łemkowskich korzeni, serwuje fantastyczną, wegetariańską kuchnię. Grażyna opowiedziała nam bez czego nie wyobraża sobie życia i co przyjeżdżający tu ludzie uważają za egzotyczne.
Jak poznałaś Janusza Myjaka?
W 2017 roku, podczas pierwszej edycji Dr Irena Eris Tasty Stories, z Towarzystwem z Beskidu Niskiego, które skupia ludzi chcących robić ciekawe rzeczy na rzecz lokalnej społeczności, wzięliśmy udział w zorganizowanym w Hotelu SPA Dr Irena Eris Krynica-Zdrój śniadaniu regionalnym. Goście hotelu mieli okazję popróbować naszego wspaniałego wiejskiego jedzenia. W ten właśnie sposób poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z Januszem. Później, Janusz sam zaproponował, że zorganizuje nam warsztaty kulinarne. Zresztą odbyły się one ostatecznie w mojej kuchni, w Swystowym Sadzie w Ropkach. Było to wyjątkowe wydarzenie również dla Janusza, który, chyba pierwszy raz w życiu, gotował na kuchni opalanej węglem… (śmiech).
Jesteś Łemkinią. Jakie są Twoje kulinarne korzenie?
Wychowałam się w domu łemkowskim, w wielopokoleniowej rodzinie – dziadkowie, rodzice i ja z siostrą. Nasza kuchnia była skromna, typowo łemkowska. Własne warzywa, owoce, własne zboże, które każdej jesieni trzeba było zawieźć do młyna. Moje dzieciństwo przypadło na lata mocno kryzysowe, ale byliśmy właściwie samowystarczalni. Mama i babcia doskonale wiedziały, co ugotować z tego, co było akurat w domu.
I co gotowały?
To zależy od pory roku. Na przykład latem kuchnia była bardzo lekka, mnóstwo zsiadłego mleka, sadzone jajka, sałata z ogródka, czasem jakiś kurczak (z domowego chowu). Przez cały rok, raz w tygodniu piekliśmy chleb w piecu chlebowym. Jak ja tęskniłam za chlebem ze sklepu… (śmiech). Babcia robiła w tym piecu tertianyky – placki ziemniaczane pieczone na liściach kapusty. Zresztą wokół pieca wszystko się kręciło, bo w domu nie było prądu.
Piec jest również w Twojej obecnej kuchni…
Oczywiście, bez pieca nie ma życia! Może to archaiczna rzecz, ale dla mnie jest w pewien sposób nowoczesna, bo takiego zakresu temperatur nie zaoferuje mi żadna kuchnia! Ja cały czas gotuję na takim piecu. W tej chwili nie robię już czysto tradycyjnych potraw. Są zbyt proste – kiedyś pieprz, liść laurowy i kminek, może jeszcze może majeranek, to było wszystko. Teraz podniebienia i języki są przygotowane do mocniejszych wrażeń i pewnie tamte potrawy by nie smakowały.
Oprócz jedzenia, jakie jeszcze łemkowskie tradycje kultywuje się u Ciebie w domu?
Wszystko łączy się z odmiennym kalendarzem. Korzystamy, oczywiście na okoliczność świąt, z kalendarza juliańskiego. Wigilię mamy trzynaście dni później, z Wielkanocą bywa różnie – czasami wypada nawet na początku maja. To nas odróżnia i to jest przyjemne. Inaczej obchodzimy święta, idziemy do cerkwi, mamy inny obrządek, w innym języku. Niestety nie ma już moich dziadków, którzy wymagaliby od nas jeszcze więcej.
Używacie na co dzień języka łemkowskiego?
Tak. Po łemkowsku rozmawiam z mamą i czasem z dziećmi. Ale ponieważ jesteśmy „mieszaną” rodziną, to w domu najczęściej mówi się po polsku.
Mocno angażujesz się w utrzymanie śladów Łemków na tych terenach...
Tak, w Ropkach jest cmentarz. A że wieś została założona pod koniec XVI wieku, więc pochowano na nim mnóstwo ludzi. Przez lata były tam dwie cerkwie. Ostatnią, w 1978 roku przeniesiono do skansenu w Sanoku. To była dla nas bolesna strata – tak po prostu zabrano nam miejsce, które było żywe i uczęszczane przez mieszkańców. Został bardzo zniszczony cmentarz, zadeptywany przez pasące się krowy i owce z okolicznych pegeerów. Kilka lat temu postanowiliśmy zadbać o niego. Głównym sponsorem został nasz sąsiad, profesor Andrzej Jaczewski. To on, w dużej mierze, przyłożył się do tego, że udało nam się zebrać pieniądze na nowe kamienne ogrodzenie i specjalnie wykutą bramkę. Na koniec pojawili się jeszcze ludzie ze stowarzyszenia Magurycz z Nowicy. Dzięki nim wszystkie nagrobki zostały pięknie odrestaurowane i zakonserwowane. I w tej chwili nasz cmentarz wygląda jak park.
Czego szukają ludzie, którzy przyjeżdżają do Ropek?
Przede wszystkim kontaktu z przyrodą. Żeby można było wyjść boso na trawę prosto z domu, pójść do strumyka wymoczyć nogi. Posłuchać ptaków, które niesamowicie głośno śpiewają na wiosnę. Ci, którzy pojawiają się w Ropkach, najbardziej sobie cenią, że tu się nic nie musi.
Czy interesują się historią i tradycjami?
Dla niektórych to, że znajdują się tu na terenach Łemkowszczyzny jest absolutnie egzotyczne. Nigdy nie słyszeli, że w tych regionach Polski mieszkali tak zupełnie inni ludzie. Na przykład przyjeżdża ktoś z Torunia czy Bydgoszczy i widząc naszą tablicę „Ropki” z nazwą wypisaną cyrylicą jest w szoku. Wydaje mu się, że jest napisane po rosyjsku. A jest napisane po łemkowsku – „Ripky”. Staram się opowiadać ludziom o historii – kto tu mieszkał i dlaczego tych ludzi tutaj nie ma. Wszyscy znamy historię starożytnego Egiptu czy Rzymu, ale naszą polską – tak średnio. Warto te braki uzupełnić. Zwłaszcza, że jest tu sporo pamiątek po łemkowskich mieszkańcach. Prawie w każdej wsi jest bardzo piękna cerkiew. Są przydrożne, a właściwe, przydomowe dziękczynne kapliczki, które ludzie ustawiali za to, że ktoś szczęśliwie powrócił z Ameryki albo wyzdrowiał. Raz w roku mamy też warsztaty śpiewu („białym głosem”) i można wtedy posłuchać pieśni łemkowskich i ukraińskich. Więc tych akcentów jest sporo. Jeśli tylko ktoś wykazuje zainteresowanie, to możemy o wszystkim opowiedzieć.
A jak jest z młodymi ludźmi stąd – chcą zostać?
Młodzi na początku marzą, żeby opuścić dom, co wydaje mi się absolutnie naturalne. Potrzebują gdzieś się tam w świecie wyszaleć. Ja swoje dzieci też zachęcam, żeby zobaczyły świat, poznały ludzi, inspirowały się nimi. Ale przebąkują czasem, że chciałyby wrócić i mieszkać w Ropkach. Więc być może któreś z nich zostanie.
Pomimo tego, że w Ropkach nie ma zasięgu telefonii komórkowej i asfaltowej drogi?
To cud, że takie miejsce jeszcze istnieje! Wciąż wzbraniamy się przed postawieniem w okolicy przekaźnika – wszyscy we wsi mamy telefony stacjonarne oraz Internet. I owszem, nie chcemy też wyasfaltowania drogi, co mocno dziwi ludzi, którzy tu przyjeżdżają. Ale to jest nasze marzenie – utrzymać drogę, a tym samym Ropki, jak najdłużej w obecnym stanie.
Comments are closed.